Ostatniej soboty udało się poskładać pompke i finalnie odpalić żuczka (po wielu mieleniach rozrusznika).
Przy okazji o mało nie doszło do pożaru, tegoż sprzętu (o ironio w wersji gaśniczej) - w pewnym momencie przy pracującym silniku z gaźnika zaczęło chlapać na kolektor wydechowy paliwo. Jak się okazało urządzenie rozruchowe gaźnika (ssanie) było przykręcono na 2 z trzech śrub i to tak, że powstała szczelina z której paliwo dosłownie kipiało. Później jeszcze z dyszy tegoż ssania parę razy wydmuchało trochę paliwa, ale to zrzuciłem na karb przelania gaźnika, przy tych wielu próbach uruchomienia.
Ale co tam takie przeszkody - było na plusie (no może ze 3 stopnie) toteż postanowiłem żuczkowi zrobić obiecany prysznic. Zanim jednak udało się przemieścić pacjenta w miejsce rytualnego mycia, to nie obyło się bez kilku minut prób ruszania przód/tył celem rozruszania zastałych bębnów. Po wspomnianych kilku minutach i kupie smrodu ze sprzęgła udało się na tyle uwolnić hamulce, że żuk przejechał w miejsce kąpieli.
Tam szybkie zdjęcie ciuszków (węże, drabiny) i .... szok. Na dachu gałęzie, szpilki i coś w formie gniazda ptasiego. Widać, że tam dawno nikt nie zaglądał. Okazało się, że proste opłukanie strażaka przerodziło się w sprzątanie stajni Augiasza. Zaczęło się ściemniać, z +3 temperatura spadła w okolice zera i niedoschnięta woda zaczęła w sopelki się zamieniać. No to cóż pora wracać na działke (100m) i wcisnąć się w garaż obok syrenki.
Jako, że nie może być za pięknie, żuczek odpalił, przejechal 10 m i postanowił dalej nie jechać. Skończyło się na rozładowanym aku i ręcznym przepychaniu (aj te przystane hamulce...) w miejsce pozwalające nie blokować całego ruchu w okolicy. Akumulator wyjęty do ładowania i na tym koniec na sobote.
Niedziela zaczęła się niewinnie, miało sie skończyć na podłączeniu aku i przejeździe do garażu.
I tu zonk - kręcenie, mielenie a żuczek nie zagada. Wykręcenie świec - suche. Szybka decyzja - podmiana gaźnika, na drugi który przyszedł z tablicy jako dodatek do przepony paliwa (całe 11 zł kosztował
). Gaźnik zmieniony, wygląda nawet ładniej, przepustnica chodzi luźniej ale ... dalej echo. Akumulator znowu dogorywa, szybka obserwacja świec - mokre. Parę kręceń i dalej nic. No to - paliwo jest, rozrusznik kręci, to brakuje ... a wiem świeca ma tak ładnie "świecić" - a tu nic, ciemno, zero wyładowań.
Miernik w ruch - zasilanie na cewke idzie. Cewka wyjęta zwarć do obudowy nie ma (choć wkręcona w nadwozie już tak - nie wiem czy to normalne). Kopułka aparatu wyczyszczona, palec rodzielacza też, platynki też się wydają ok, a tu dalej iskry niet. To co - podejrzenie pada na cewke, szybki obchód domów do sąsiada co to kiedyś żuki miał. Po krótkiej gadce zgodził się poszperać po garażo-graciarni i wygrzebał coś co miało być cewkami - o dziwo po wytarciu okazało się, że miał racje. Szybka przekładka cewek i dalej nic, no to co zostało - może kondesator? Wyciągniety, ale niestety brak takiego w okolicy - decyzja podczyścić i włożyć z powrotem. Przy okazji miernik i weryfikacja izolacji śruby do której mocowany jest kondensator i młoteczek przerywacza. Wszystko ok, do momentu podpięcia przewodu który przychodzi z cewki zapłonowej - po jego podpięciu robi się przejście na mase (czy to normalne ?) Przy okazji wertowanie netu i znalezienie prostego patentu na weryfikacje czy cewka indukuje wysokie napięcie - może to znacie, ja nie znałem - PRZY ZAMKNIĘTYCH PLATYNKACH WYPIĄĆ PRZEWÓD IDĄCY OD CEWKI DO KOPUŁKI, PRZYŁOŻYĆ GO DO MASY (KILKA mm OD MASY), PRZEKRĘCIĆ KLUCZYK, CELEM ZASILENIA CEWKI I OTWORZYĆ PLATYNKI, WÓWCZAS POWINNA PRZESKOCZYĆ ISKRA JEŻELI CEWKA JEST SPRAWNA (MOŹNA POWTÓRZYĆ OPERACJE, JEŻELI ZA PIERWSZYM RAZEM NIE BYŁO WIDAĆ ISKRY). U mnie przeskoczyła, czyli cewka sprawna, nie szukając dalej sprawdzam na świecy i JEEESTT. Jest iskra - próba odpalenia i tadaaam.
Silnik zapalił, ale chodzi jakoś dziwnie, niższe obroty na ssaniu niż na oryginalnym gaźniku (tym który był zamontowany podczas zakupu). Nie wchodzi na obroty, przy próbie dodania gazu strzela i prycha. To nic, zostawię go na chwilę niech się rozgrzeje. Po wspomnianej chwili próba rozruszania a tu coraz większe strzały z gaźnika, połączone z ogniem z rury wydechowej. W pewnym momencie potworny huk i naraz żuk hałasuje jak traktorek. Szybki podgląd pod samochód i wszystko jasne - rozsadziło tłumik
. Strata w sumie niewielka, bo poza rudymi tlenkami i wodorotlenkami żelaza, blacha nie zawierała innych materiałów. Ale nie jest fajnie - decyzja powrót do oryginalnego gaźnika. Założony, silnik odpalił, pracuje równiej, ale znowu widać wydostające się paliwo (tym razem delikatniej) spod górnej pokrywy gaźnika. Decyzja - zatrzymanie zabawy (tym bardziej, że goście w dom, a moja druga połówka, ta ładniejsza, już praktycznie wychodzi z siebie) i przygotowanie nowej uszczelki pokrywy. Ciąg dalszy najprawdopodboniej nastąpi...
Podsumowując celem w/w słowotku było (oprócz próby przerzucenia emocji na forum) było uzyskanie odpowiedzi na pytania:
- czy dla gaźnika JIKOV 40 SOP normalnym jest wydostawanie się paliwa z dyszy powietrznej mechanizmu ssania?
- czy normalnym jest, że po podłączeniu przewodu niskiego napięcia od cewki zapłonowej do izolowanej śruby kondensatora, pojawią się przejście pomiędzy tą śrubą a obudową aparatu
- czy to strzelania w gaźnik i rozerwanie tłumika może być spowodowane sporymi ilościami niespalonego paliwa, które pozostało przy nieudanych odpaleniach? Czy może szukać poważniejszych przyczyn?