Mniej więcej na miesiąc przed zlotem zacząłem szukać jakiejś Nyski, Żuka czy Tarpana w stanie możliwie najlepszym, a okazyjnej cenie. Rozglądałem się za jakimś bolidem już od pewnego czasu, ale zlot stał się pretekstem do intensywniejszego szukania. Obejrzałem kilka autek, jednak w zasięgu mojego ówczesnego budżetu musiałbym trafić na naprawdę wielką okazję. Koniec końców na razie bolida nie kupiłem, a na zlot pojechaliśmy z Magdą i kolegą jego współczesnym wozem. Wyjeżdżaliśmy w piątek po południu, aby trochę naokoło (planowo) dotrzeć na noc do rodzinki w Częstochowie. Mieliśmy też odwiedzić Roberta - chciałem obejrzeć na żywo Jego Nyski. Po drodze okazało się, że bardzo przeciągnał się nam czas podróży, Robert z kolei musiał już gdzies wyjechać, więc tylko zgadaliśmy się telefonicznie, że zajrzymy do niego w drodze do Nysy. Zaproponował też, że może pożyczyć nam na zlot Nyskę! W sumie czemu nie? Późnym wieczorkiem dotarliśmy do Częstochowy.
Sobota rano - potuptaliśmy do auta, podjechaliśmy po Kumpelka i pomknęliśmy w kierunku Nysy, do Roberta. Magiczne podwórko i wspaniały człowiek. Przepakowaliśmy namiot, plecaki i fotele dla Mariana z orionka do Nyski, krótki kurs odpalania auta "na kable" ("skończyła się" stacyjka) i w drogę!
Do Nysy dotarliśmy bez przygód, jedynie stojąc co rusz w korkach z powodu ruchu wachadłowego przez pierwsze pół trasy. Na bieżąco mieliśmy kontakt z Marcinem - Marianem 15, więc od razu pojechaliśmy na Rynek, gdzie byli juz Boogieman i Leonisko oraz Marian i Parzuś. Jeszcze na trasie minęliśmy się z chłopakami z Częstochowy, którzy jechali na zakupy po elementy klimatyzacji wozu. :lol3:
Zaparkowaliśmy pod katedrą i poszliśmy coś zjeść. Poszliśmy do baru "Popularny", który swoim wystrojem wpisuje się w klimat epoki Nys i Żuków. Swoją drogą - nigdzie indziej nie spotkałem tak cienkich sztućców.
Z Rynku pojechaliśmy pod zakłady byłej FSD. Najpierw na parking w pobliżu dawnej hali serwisowej. Wjazd na parking zagradzał szlaban... cóż, nie takim krawężnikom Nysa dałaby radę.
Po sesji zdjęciowej (i drobnej naprawie, a bardziej przeczyszczeniu styków w tylnej lampie "naszej" Nyski - bo Leszek zauważył, że stop i kierunkowskaz nie działają) przejechaliśmy pod główną bramę zakładów. Tutaj kolejna sesja zdjęciowa, pogaduchy... Dołączył też do nas Bryan. Spod zakładów Grzesiek i Leszek pojechali jeszcze na wspomnianą już inscenizację bitwy o twierdzę, a my na camping.
Camping NORu w pewnym sensie mnie przeraził - ilością ludzi, ciasnotą, brakiem jakichkowiek kwater - jedynie drogi przejazdowe były jako tako zachowane (z podkreśleniem "jako-tako"). Dla mnie zdecydowanie za gęste zaludnienie. Do tego co 20 metrów inne dźwięki z bagażników golfów, omeg czy bmw i kolejne z miejscowych knajp i dnacingu... Zaplecze sanitarne jak na standardy campingowe było OK, a jak na ilość ludzi to wręcz dobre. Samo miejsce - camping i jezioro są całkiem urokliwe i chętnie tam jeszcze przyjadę, tylko po sezonie.
Na campingu zapoznaliśmy się bardziej z resztą ekip, pogadaliśmy, pojedliśmy, popiliśmy, pospacerowaliśmy... jak to na zlotach. Była też nocna kąpiel w jeziorze.
Trochę ze zmęczenia, trochę z lenistwa, zdecydowaliśmy się z Magdą spać pod chmurką, namiotu używając jako posłania.
W niedzielę rano skoczyliśmy z Bryanem do Kłodzka zerknąć na jego garbuskę, wróciliśmy na camping, trochę jeszcze się pokręciliśmy, pojedliśmy i około godziny 13:00 wyjechalśmy w drogę powrotną. 100 metrów od bramy campingu do szosy przejechaliśmy w jakies 4 minuty i na szczęście skręcaliśmy w stronę Nysy - czyli na szosę wjechaliśmy z marszu. Korek w przeciwną stronę miał jakieś 4 km, ale nas to na szczęscie już nie dotyczyło.
No to jedziemy! Momentami mam wrażenie, jakby pod górke Nyska była minimalnie slabsza...ale to chyba tylko wrażenie. Po przejechaniu 50 kilometrów słychać nagle jakiś stuk w silniku... potem syknięcie... jeszcze szybko dwa kolejne stuki, dwa syknięcia i..cisza - silnik zgasł. Zjechaliśmy w pierwszą poprzeczną drogę - trafił się placyk pod barem. Silnik nie odpala - no to zaczynamy szukać przyczyny. Palec w aparacie zapłonowym wygląda na cokolwiek przypalony - jednak jego wymiana na nowy nic nie zmienia. W tym momencie podchodzi do nas miejscowy młodzian, mówiąc z troską w głosie "Co, auto się wam zje***ło?" No... coś się zpesuło. "Ale się wam auto zje***ło. Ale dobrze, że się wam zje***ło tutaj, a nie na autostradzie, bo byście mieli przeje***ne jakby się zje***ło na autostradzie". Zdążył to wszystko powtórzyć dobre 10 razy w ciągu jakichś 15 minut. :rotfl: :głupek: :crazy: Oprócz tego, że byśmy mieli przeje... otrzymaliśmy ofertę pomocy, po wstępie "Co wy z cyrku czy jaki ch***j...? Jak chcecie to pójde po mechanika, on tu blisko ma warsztat, on wam to zrobi, weźmie 50zł a jak nie zrobi to ch***j wygonię go. Tu blisko mechanik jest, jak wam się auto zje***ło to zawołam go". I jeszcze "Jak chcecie to możecie spać u mnie. Ja was przenocuję i się z wami prześpię, weźmiecie tylko jakieś piwo jak macie, a jak nie macie to ch***j i tak was przenocuję, jak chcecie. Ale dobrze, ze nie na autostradzie się wam zje***ło bo byście mieli przeje***ne. (...) No ale jak jeździcie takim, stare jest to się zje***ło. Możecie na złom oddać, to jeszcze zarobicie, tysiaka byście dostali. Albo byście się zrzucili po 500 to byście se kupili jakieś nowsze, jak chcecie, to by się nie zje***ło(...) Ale wam powiem, że na złom to nie dawajcie w całości, tylko rozkręćcie, tu silnik jeszcze... ale dobrze, że się na autostradzie nie zje***ło bo byście mieli prze***ne".
Na szczęście dla wszystkich koleś po jakimś czasie "zniknął", zanim sam by miał jak na autostradzie... bo jego namolność męcząca już była. :wall:
Pierwszy telefon do Roberta z "radosną" nowiną. Już wie, że raczej trzeba będzie organizować jakiś transport. Dalej mam resztkę nadzieji (choć intuicja podpowiada, że na próżno), że wrócimy Nysą o jej siłach. Bogdan wyciągnął w końcu aparat zapłonowy (drań nie chciał współpracować - aparat, nie Bogdan

). Po zamontowaniu zapasowego aparatu (w sumie mogliśmy to sprawdzić i na poprzednim, ale to już myśl po czasie) okazało się, że dalej nie ma iskry... a dlaczego nie ma? Zakręciliśmy rozrusznikiem przy zdjętej kopułce aparatu - i już było wiadomo. Aparat nie ma napędu - zero, wał się kręci, aparat stoi bez ruchu. No to drugi telefon do Roberta, że Nyska definitywnie zażądała urlopu i sama na pewno nie pojedzie. Ustaliliśmy, że najlepszy w tej sytuacji będzie sztywny hol (który zresztą Robert dopiero musiał zrobić - ale wyspawał hol jak się patrzy na poczekaniu).
No to mieliśmy trochę czasu. Umyć mogliśmy się w barze; także w barze mimo nieczynnej kuchni Miła Pani poratowała nas ciepłym posiłkiem i kawą - za co serdecznie dziękujemy!
Zaciekawił mnie przekrój aut zajeżdżających przed bar. Na jakieś kilkanaście wozów, ze 2 to były Polonezy, z 2-3 seaty, a reszta golfy i passaty, nie starsze jak 3 generacje wstecz.
Pospacerowaliśmy trochę po okolicy, poszliśmy też z Magdą do pobliskiego Głogówka, gdzie trafiliśmy na przepiękny, stary park zamkowy i ruiny zamku...
Około godziny 19:00 dotarł Robert, podpięliśmy Nyskę i ruszyliśmy w drogę. Prędkość podróżna była nawet wyższa niż Nyską solo (nie musiałem już przejmować się hamulcami), tylko trochę dziwnie kieruje się przyczepą siodłową. Kierowanie w sumie niewiele trudniejsze niż w normalnej jeździe, ale koncentracja z 3-4 razy większa niż zwykle, żeby utrzymać się w obrysie holownika. Nyska do swojej bazy dotarła trochę po 21:00, my do swojej na noc po 23:00. W poniedziałek rano zaś do Ostrowa... no i tyle naszego wyjazdu na zlot. Pozdrawiamy serdecznie wszystkich Uczestników, Roberta, Irenę - i do zobaczenia przy kolejnej okazji!
